niedziela, 1 lutego 2015

Leonora Carrington "Trąbka do słuchania"

Jeśli Leonora Carrington jest u nas kojarzona, to głównie ze swym baśniowo-ezoterycznym malarstwem; ewentualnie pojawia się jako bohaterka anegdot o skandalach czy ekscentryzmach surrealistycznej awangardy: burzliwy romans z Maxem Ernstem, ostentacyjne smarowanie stóp musztardą w drobnomieszczańskiej restauracji (w towarzystwie zachwyconego Andre Bretona), częstowanie Alejandro Jodorowsky'ego herbatą ze świeżo zdrapanym strupkiem  itd.
To jednak stanowczo za mało.
Tej ograniczonej świadomości wypada przeciwdziałać wszelkimi możliwymi środkami; popularyzacja faktu, że Carrington należała jeszcze do pokolenia wszechstronnych geniuszy - dla których w wyrażaniu treści absolutnych nie stanowiło większej różnicy, czy posługują się pędzlem, dłutem albo piórem - jest godna każdego wysiłku. Powieść "Trąbka do słuchania" zachwyca wszystkim, co wchodzi w jej skład: mistycyzująca, cudowna i ogromna wyobraźnia autorki; subtelna wszechobecność archetypowych symboli; przyjazny, lekki i życzliwy światu humor; surrealistyczne, dowcipne trawestacje mitologii biblijnych, indiańskich czy legendy o św. Graalu; wreszcie długa galeria postaci, przede wszystkim wspaniałych starszych pań. 
Główną bohaterką "Trąbki do słuchania" jest Marion, dziewięćdziesięciodwuletnia staruszka, nieco już niesłysząca, ale zawsze dbająca o zachowanie wiktoriańskiej galanterii - co nie jest takie łatwe, kiedy dodatkowo nie posiada się już uzębienia. Życie ma raczej ustabilizowane: od pięćdziesięciu lat mieszka z synem i głównie przesiaduje na podwórku, marząc oraz kontemplując przyrodę, głaszcząc koty oraz karmiąc kwokę. Rodzina, niezbyt sympatyczna, postanawia ją oddać do domu opieki; równocześnie Marion otrzymuje od przyjaciółki Carmeli - trudniącej się na co dzień słaniem szalonych, niepodpisanych listów do nieznanych osób z całego globu - tytułową trąbkę, dzięki której zmysł słuchu oraz pełniejsza możliwość uczestnictwa w życiu powracają do bohaterki. Tak zaczyna się właściwa akcja powieści. 
Przytułek, do którego trafia Marion, nazwany Przybytkiem Światła, jest miejscem szalonym, ale też magicznym; Carrington wzoruje go na Instytucie Harmonijnego Rozwoju Gurdżijewa, ale robi to wyłącznie w celach parodystycznych. Każdej pensjonariuszce przydzielony jest fantazyjny budynek, np. jeden przypomina czerwonego muchomora w żółte plamy (aby się dostać do domu, jedna ze staruszek musi wspinać się po drabinie). Każda pensjonariuszka to również bardzo ujmująca osobowość. Niektóre mówią językiem Gurdżijewa albo teozofii Heleny Bławatskiej, posiadają podejrzane zdolności mediumiczne, sugerują, pomimo własnej wiekowości, że są prześladowane seksualnie przez młodego dyrektora ośrodka; trzeba przyznać, iż wszystko to bardzo podwyższa poziom komizmu. W ciężkich sytuacjach, które pojawiają się w toku rozwoju powieści, bohaterki prześcigają się w coraz to cudaczniejszych rozwiązaniach kryzysów. Są też bardzo dziarskie - bardziej szczegółowo wspomnę może tylko o wyjątkowo przeze mnie cenionej, sędziwej markizie Claude de la Checherelle, która lubiła wspominać, jak to razem z kapitanem i własnym batalionem, w błocie po szyję, z przebitymi kulami kepi, zmusiła do odwrotu niemieckie tanki po dwudziestu czterech godzinach nieprzerwanego ognia. 
Wydarzenia, mające miejsce w Przybytku Światła, są ciężkie do sklasyfikowania. Rozpoczynają się od zainteresowania, jakim Marion obdarza obraz z zagadkową postacią dziwnej przeoryszy. Tajemnica zaczyna się pogłębiać i szybko przechodzi w złożoną opowieść historyczną, rozpisaną w kapitalnej, przezabawnej parodii zakonnego kronikarstwa, która mogłaby z powodzeniem funkcjonować jako osobne opowiadanie, jakiego nie powstydziłby się Italo Calvino: czytamy razem z Marion starą broszurkę kościelną, w której mowa o szemranej świętej, Barbarze z Tartaru, organizującej (ponoć) w swoim klasztorze rozpustne, pogańskie orgie, oraz jej wspólniku, biskupie, mającym słabość do anielskich chłopców z prowansalskich chórów; dodatkowo pojawiają się trubadurzy, templariusze i Korneliusz Agryppa - jest dość epicko. Po zamknięciu historii św. Barbary, która, jak się okazuje, ma pewien dziwny związek z samym Przybytkiem Światła, pojawia się poważna intryga kryminalna. Dalej mamy mistyczną, niesamowicie wizyjną inicjację - jest to jeden z najlepszych momentów powieści - wtajemniczenie przepełnione alchemiczną symboliką. Ostatecznie cała historia nabiera wymiarów literalnie kosmicznych. Więcej nie można zdradzić. 
Dodajmy tylko na koniec, że im bliżej ostatnich stron powieści, tym bardziej uwidaczniają się prywatne sympatie samej Carrington, decydując o głównym przesłaniu książki, sympatie do zapomnianego kultu Wielkiej Matki, feminizmu, radykalnego indywidualizmu i anarchii. Wybitne.  

Leonora Carrington, Trąbka do słuchania, tłum. M. Ochab, wyd. PIW, r. 1998.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz