Debiutan
cka powieść Raymonda Queneau z 1933 roku to cudowna burleska, w której odbija się oryginalny i zachwycający umysł autora: spontaniczność surrealistycznej wyobraźni łączy się z chłodną precyzją matematyka; metafizyczna medytacja miesza się z rubasznym prostactwem (albo jeśli kto woli: rubaszną prostotą); wysmakowane literacko zdania gładko przechodzą w nawiedzony, urywany bełkot; oniryczna wizja miesza się ze świadomością przykrego widoku pleśni. Całość przenika pan-kosmiczny komizm: Bóg jest daleko, a jego stworzenie przygłupie.
Osią fabularną "Psiej trawki" jest para-kryminalna intryga dotycząca domniemanego majątku Ojca Taupe, starego żebraka i satyra, którego częste wypowiedzi o konieczności wyrzeczenia brzmią nieco po buddyjsku. Intrygę napędza pani Cloche, akuszerka i abortystka, mająca specyficzne zamiłowanie do makabry i rozjechanych ciał. Hipoteza o istnieniu milionów Ojca Taupe jest z gruntu niedorzeczna, ale w powieści wielokrotnie podkreśla się, że pani Cloche nie jest wariatką; Queneau zdaje się sugerować, że tak oszukańczo zadziałał sam język, niedoskonałe narzędzie komunikacji, którego bohaterowie stali się marionetkami, choć sam język nie posiada ukierunkowanej woli, przeciwnie.
W "Psiej trawce" nie odnajdziemy szczegółowego opisu fizjonomii pani Cloche, ale wydaje się, że jest raczej bezzębna i niezbyt przystojna. Inne postaci zachwycają w równym stopniu; oto niektóre z nich: główny bohater, Étienne Marcel to urzędnik bankowy, który dzięki serii niezwykłych wydarzeń (pierwszym z owych objawień jest dostrzeżenie w witrynie sklepowej nieprzemakalnego kapelusza z gumowymi kaczuszkami pływającymi po nim) zrywa z dotychczasową rutyną życia, odkrywa w sobie filozofia i zaczyna rozważać problem istnienia; Théo Marcel, którego Étienne jest ojczymem, to nastolatek będący nadzieją francuskiej inteligencji: dużo czyta, ma ojczyma za idiotę, a wolnym czasie poświęca się prywatnej praktyce z zakresu sztuki onanizmu; Piotr Wielki to tajemnicza postać, dość majętna, która zajmuje się przede wszystkim obserwacją życia Étienne'a; Bébé Toutout to okropny karzeł, który utrzymuje się ze straszenia innych ludzi; Peter Tom Anachoreta to profesor białej magii; Jupiter to pies, biały pudelek, wrażliwy i uroczy.
Kiedy opublikowano "Psią trawkę", Queneau miał raptem 30 lat. Fakt ten zdumiewa i budzi podziw, jeśli pamięta się, w jaki sposób piszą dzisiejsi młodzi autorzy. Francuz bardzo sprawnie posługuje się wieloma technikami narracyjnymi, eksperymentuje z formami, tworzy pastisze epistolograficzne, historiograficzne czy filozoficzne, bawi błyskotliwymi zabawami słownymi; pod tym względem jego debiutancka powieść w pełni antycypuje językowy majstersztyk, jakim staną się późniejsze "Ćwiczenia stylistyczne".
W powieści Queneau rzeczywistość jest raczej paskudna i obrzydliwa: zamiast ujmujących wiosennych pejzaży, opisów rodzącej się flory, mowa co najwyżej o przetłuszczonej szlafmycy gnijącej w rowie; zamiast spojrzeń w niebo - brudny chodnik, wciśnięty w ziemię pet i dziurawa podeszwa. Na tylnej stronie okładki widnieje wypowiedź francuskiego mistrza:
Arcydzieło porównać można do pewnej bulwy, jedni zadowalają się zdjęciem wierzchniej łupiny, inni, mniej liczni, zdejmują warstwę po warstwie - słowem, arcydzieło przypomina cebulę.
Możemy dodać od siebie, że również świat przedstawiony w "Psiej trawce" jest przesiąknięty niewyrafinowaną wonią wspomnianej rośliny warzywnej.
Z drugiej strony, co ewidentne i ważne, nie jest tak, że materia świata, stosunki społeczne, nieudolność języka i ogólna metafizyczna beznadzieja są zupełnie nie do zniesienia: stęchlizna i ciężar podparyskiej egzystencji zostają zrównoważone przez perspektywę narratora, perspektywę lekkości rabelaisowskiego dowcipu i poetyckich wyskoków wyobraźni, przez cynizm oraz użyteczny wynalazek Andre Bretona, jakim jest surrealistyczny czarny humor. Ten sposób widzenia rzeczy, uskrzydlający i wyzwalający umysł, odnajdujemy właściwie w całej twórczości Queneau i pewnie warto przyjmować go jako własny.
PS. Celowo pominąłem całą wielką kwestię, nad którą gęsto rozwodzą się polscy recenzenci "Psiej trawki", popadając w nader rozakademizowane i bon tonowe tony, mianowicie, kwestię Oulipo, awangardowej grupy artystycznej, której Raymond Queneau był współzałożycielem.
Natychmiastowe kojarzenie pierwszej powieści Francuza z Oulipo jest mylące i niepotrzebne przynajmniej z dwóch powodów: po pierwsze "Psia trawka" jest dziełem oulipiańskim tylko częściowo - Oulipo powstało niemal trzydzieści lat po publikacji tej powieści (zob. H. Mathews, A. Brotchie, Oulipo Compendium, 2011, s. 217); po drugie, i co może ważniejsze, skojarzenie to właściwie nie mówi nic istotnego ewentualnym czytelnikom, ponieważ członków Oulipo programowo nie łączy żadna wspólna ideologia czy "filozofia", lecz wyłącznie zamiłowanie do wplatania w proces twórczy matematycznego bądź strukturalnego eksperymentu. Zadajmy sobie pytanie, czy rzeczywistość utworów Italo Calvina, innego członka Oulipo, tak samo śmierdzi cebulą? Wątpliwe.